Pamiętam to jakby działo się wczoraj. Dyskoteki w podstawówce na które wjeżdzaliśmy z naszą muzą: pierwsze płyty Metallicy, Ira w dniach swojej świetności, Nirvana właśnie wyda?a "Nevermind", a na satelicie czatowało się do północy by na MTV oglądnąć "HeadBangers Ball" i ponagrywać metalowe i rockowe teledyski na kasatę VHS. Podjarka każdym znalezionym gdzieś w magazynach artykułem na temat Sepultury, Slayera, czy chociażby Bon Jovi. Przegrywania kaset, robienie mixów do puszczania w czasie imprezy, magnetofony dwukasetowe i walkmany na 4 baterie AA grające zaledwie godzine, góra dwie. Pierwsze moje kompakty przysłane z Kanady: Pearl Jam, Skid Row, Beastie Boys. Godziny uczenia się na pamięć składów kapel, tytułów wydanych płyt, oraz ich roczników, chociażby po to, by nikt nie skroił ci koszulki na ulicy, krzycząc nagle za plecami: "skład!?!". Hey wydaje płytę "Fire", Golden Life zaskakuje pięknymi balladami, a Rysiek Riedel żyje i ma się dobrze! A my? My okupujemy każde możliwe miejsce: dom kultury, salę spotkań na stadionie sportowym, hale w ośrodku wczasowym. Znosimy głośniki unitry (wielkie gabaryty - niewiele dźwięku), magnetofony z kolorowymi "jebadełkami" prosto z targu młodej polskiej demokracji i zaczynamy... ROCKOTEKĘ!